Bruksela ostrzega, że Wielka Brytania będzie musiała zapłacić około 10 miliardów funtów więcej za przedłużenie okresu jej wyjścia ze struktur europejskich.
 

Theresa May ma przed sobą niezwykle ważny tydzień, zarówno pod względem przyszłości Brexitu, jak i swojej kariery politycznej.
 

Oprócz rozmów z Brukselą odnośnie nowej umowy, która ma zostać zatwierdzona w przyszłą niedzielę na specjalnie zwołanym unijnym szczycie, brytyjska premier musi jeszcze przekonać do niej parlamentarzystów w własnym kraju.
 

Umowę krytykują bowiem nie tylko posłowie opozycyjnej Partii Pracy, ale również koledzy Theresy May z jej własnej Partii Konserwatywnej, a także koalicyjna partia DUP z Irlandii Północnej.
 

Zaakceptowanie w środę przez rząd w/w umowy spowodowało dymisje wśród ministrów. Ze stanowiska zrezygnował między innymi Dominic Raab, minister ds Brexitu, a konserwatywni posłowie wysyłają listy do przewodniczącego partii, aby głosować nad wotum zaufania dla Theresy May.

Jeśli umowa rozwodowa z UE nie przejdzie przez Izbę Gmin, to Wielka Brytania może opuścić Unię Europejską bez porozumienia, co będzie miało poważne konsekwencje gospodarcze.
 

W sobotę pojawił się jeszcze jeden problem, z którym przyjdzie się zmierzyć premier May. Mianowicie, Bruksela jasno dała do zrozumienia, że jeśli Wielka Brytania chce przedłużenia okresu przejściowego – w trakcie którego jest powiązana z systemem gospodarczym UE, ale nie ma prawa głosu – to musi to zrobić o okres nie krótszy niż 12 miesięcy.
 

Theresa May wspomniała na wrześniowym szczycie, że Wielka Brytania może potrzebować możliwości przedłużenia o kilka miesięcy okresu przejściowego, który kończy się 31 grudnia 2020 roku. Jednak roczne przedłużenie okresu przejściowego kosztowałoby około 10 miliardów funtów ponad już uzgodniony 39 miliardowy rachunek rozwodowy.
 

Taka perspektywa to woda na młyn dla przeciwników May i największych zwolenników Brexitu w Partii Konserwatywnej, dla których to kolejny powód, aby odrzucić porozumienie podczas głosowania w Izbie Gmin.